środa, 5 listopada 2014

Piraci są wśród nas


Pamiętacie czasy pierwszej fascynacji facebookiem? Kiedy wszyscy zmieniali sobie język na piracki? Wyobraźcie sobie, że jest miejsce na tej ziemi gdzie mówi się dokładnie w ten sposób.. Gdzieś na Karaibach jest wysepka, gdzie żyją Kreole, potomkowie brytyjskich piratów. Ich język nie wiele się zmienił od tego czasu, brzmi jak by zatrzymał się w wieku XVII. Jedyna różnica jest taka, że mieszkańcy zamienili czapki pirackie na czapeczki rasta z wystającymi spod niej dredami. A rabunki przestały być ich głównym sposobem zarobku, w zamian dając spragnionym słońca gringo zimne drinki serwowane prosto z kokosa.


To miejsce nazywa się San Andres, wysepka zagubiona gdzieś na środku Karaibów, dziwnym zrządzeniem historii trafiła pod władanie Kolumbii.





Tutaj czas się zatrzymał. Wszystko robi się wolniej i spokojniej. Kiedy jest się otoczonym rajską wysepką, palmami, flagami czerwono-żółto-zielonymi, dredami czy wszechobecnym reggae, zapomina się o codziennej gonitwie, problemach i planach emerytalnych zusu. Żyje się tu i teraz. W dodatku wszyscy zapewniają, że  if you kom to os my friend, everything gonna be alright man

Każdy potrzebuje czasem takiego mentalnego resetu. Zatrzymać się, popatrzeć daleko w morze i zastanowić się nad tym dokąd zmierzamy.



Z cyklu Maciej dobra rada. 

Najlepiej kiedy człowiek uczy się na cudzych błędach. Dobrze jeśli na swoich. Ale nie. Mimo, że pierwszy  z listy Powody dla których warto mieć dziewczynę, czyli zjarane plecy, został wpisany na listę już w Rio de Janeiro, to San Andres  przypomniał o istnieniu listy już drugiego dnia naszego pobytu.

Cóż, moja klata przybrała teraz kolory w sam raz na dzień niepodległości. Z przodu biała, z tyłu czerwona z rozpaczliwymi próbami wtargnięcia  palców na teren pleców..

Drogi świecie musi być jakiś inny sposób..


Z pozytywów wyjazdu, mija 5 dzień naszej wycieczki a licznik spotkanych Polaków, w dalszym ciągu wynosi 0! Ech piękny kraj!

Co prawda, w barze rasta pośrodku niczego dowiedzieliśmy się, że gdzieś na krańcach wyspy, żyje tam Polak w swojej chatce od 30 lat, ale dopóki nie zobaczę cara de patatas, nie uwierzę.





Ponieważ Piotr nakazał pisać również pamiętniczek-dzienniczek, żeby już w 2035 roku wydać premierowy film z Kolumbii, poniżej znajdują się urywki pamięci tego co się działo.

Dziennik kapitański, dnia 5 listopada anno domini 2014

Plany były ambitne, wstać skoro świt o 7, żeby pójść na nurkowanie,  gdzieś daleko. Wyszło jak zwykle, czyli wstaliśmy ledwo, żeby zdążyć na śniadanie przed 10. Musieliśmy wygospodarować czas dla naszych wiernych fanów (pozdrowienia dla Mamy!), więc pisanie pościków na blogaska zeszło do 13. Zupełnie bez celu (jak to się mogło stać Piotrze?) poszliśmy na plaże. 
Z ciekawostek i różnic pomiędzy Brazylią a Kolumbią. Trochę rozczarowujące jest podejście do owoców. Wydaję się, że na tej rajskiej wysepce wszystko jest importowane. Jedynie naturalnie rosnącą rośliną jest kokos. Wszystkie soki, które w Brazylii można było spotkać na każdym kroku wyciskane z owoców, tutaj są przygotowywane z zamrożonej pulpy. Próbowaliśmy dwóch soków, których nazwy nie zapamiętaliśmy, prawdopodobnie nie mają też tłumaczenia na angielski. Smaki trudno porównać do czegokolwiek co znamy, więc powiemy tylko że kolejny dziwny smak w Kolumbii zaliczony.

Samo przez się wyszło, żeby wypożyczyć skutery wodne. Cena normalna 90k COP za 30 minut. Polaki biedaki bez targowania niczego nie zrobią, więc skończyło się na 100k COP za 50 minut. Frajda na maksa, wiatr we włosach, słona woda w oczach, obita dupka od skutera podskakującego na falach.
Po emocjach przyszedł czas na paszing powszedni. Skończyło się na rybce w knajpce Miss Celia, z wyjątkiem Ani, która poczuła wyjątkową miętę do kraba i wzięła wszystko co było w menu z kraba.
Po powrocie do hostelu zaczęło padać, tak jak w Polsce nigdy jeszcze nie padało. Ściana wody przez 6h. Dalej pada. Rzeka płynąca przez ulicę.
Polaki postanowiły mieć gest i poczęstować hostel, z okazji ich ostatniego dnia w San Andres polską wódeczką. Wszyscy mówią "muito gostosa". Producentowi Rudej polecamy wprowadzić czym prędzej produkt na rynek brazylijski, bo liczba likeów na fejsiku z flaszeczką (już pustą :/) sięga zenitu.

Tymczasem trzymajcie się na fali!
Ma"Tche Tche Tche reche"k

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz