wtorek, 18 listopada 2014

Karaiby - Santa Marta, Taganga

12 listopada
Obudziliśmy się w autobusie na środku drogi krajowej. Mówią, że to już terminal w Santa Marta i każą szybko wysiadać. Jest 1 w nocy. Wysiadamy na środku niczego, gdzie czeka już 3 taxi na zaspanych klientów. Wsiadamy do tej, której kierowca najmniej krzyczy i jedziemy do hotelu. Dojechaliśmy pod samą kratę drzwi, bar jeszcze w środku otwarty, jeden klient w dredach. Odbieramy klucze do naszego dormitorio i wypijamy jeszcze po kieliszku rumu na sen...

Hotel MariMar, nie hostel, okazał się niezupełnie spełniać standardy, ale ze względu na naszą senność po przyjeździe pominęlismy ten fakt. Wysypiamy się wiec wystarczająco, aby ruszyć z kopyta z organizacją naszych wycieczek na Costa Carribe (wybrzeżu karaibskim). Przełom - spotykamy pierwszych Polaków. Dwie dziewczyny z Krakowa jak się później okazało ;) Taki światek mały.  Śniadanko nad morzem - standardowo jajecznica z arepa, patacon i napojem mlecznym o smaku kawy ;) a na deser soki!

Po obejściu wszelkich biur turystycznych, które znaleźliśmy i zaciągnięciu informacji w hotelu, znaleźliśmy w miarę ciekawą opcję w MagicTour, które proponowało coś czego jeszcze nie zdążyli wnieść do oferty, nowa trasa w kierunku poznania plemion Indian zamieszkujących Sierra Nevada. Tu wszyscy jeżdżą do Ciudad Perdida (Zaginione miasto). Braliśmy pod uwagę wyjście do tego miejsca, zwłaszcza, że ciężko znaleźć tu inny wybór. Ta trasa jest już bardzo dobrze znana przez turystów, a tribus indigenos (plemiona indiańskie) zamieszkujące tereny na drodze do celu są już na tyle skomercjalizowane, że nie koniecznie pokazują swoją prawdziwą naturę. Jesteśmy wymagający w naszych preferencjach i zdeterminowani odbyć coś  "innego" niż tylko turystyczna trasę, więc biuro potrzebuje czasu na przygotowanie konkretnej oferty. Z racji, że spędziliśmy sporo czasu na bieganie po mieście, aby skorzystać jeszcze z dnia ruszamy do Taganga- 15 minut busem na północ od St Marta. 

Opisy tego miejsca w przewodniku okazują się mocno ubarwione... To nie zupełnie jest raj dla backpackerow, a raczej dla bezdomnych, narkomanów itp. Plaża jest brudna i zaniedbana, lokalni próbują zbić interes na jedzeniu i wycieczkach z nurkowaniem i snorkling'iem (80k COP/za os.) i wypożyczalni masek do snorkling'u za 10k COP na godzinę. Odmawiamy i dajemy się tylko przewieźć lodeczka na inną plażę, Playa Grande (6k COP w dwie strony), gdzie podobno jest czysto i pieknie - co mniej więcej okazuje się prawdą. Zostajemy więc aż do 17:00, żeby odpocząć troszkę od zgiełku ulicznego miasta. Tu też spotykamy Polaków po raz drugi - tym razem parę z Warszawy (salud Ewa i Paweł). 12 listopada zyskał dla nas miano dnia Polaka :P

Na plaży w takim miejscu nie zupełnie można wypocząć. Ledwie zejdziesz z łódki, a z każdej strony krzyczą z lepszą ofertą drinka, obiadu... Odmawiasz i szukasz miejsca żeby rozłożyć kocyk - oni wiedzą, że o tym myślisz więc 5 osób wskazuje Ci leżaczek czy tez płatny cień pod palmą. Odmawiasz i znajdujesz miejsce, kładziesz się i myślisz"wreszcie...". Oj nie! 2 panie zrobią masaż, niedrogo i w 5 minut. Odmawiasz, ale skoro zdążyłeś juz poleżeć te 5 minut to na pewno jesteś spragniony Loda! I już pan z wózkiem podjechał i dzwoni dzwonkiem przy samym uchu... Odmawiasz i możesz przez najbliższe 15 minut rozkoszować się spokojem aż do kolejnego pochodu.

Wsiadamy w bus powrotny do St Marta i usadzamy 8 liter w ostatnim rzędzie (bo Maciek stoi). Siedziała tam też starsza pani, która nas zapytała czy się "wycieczkujemy". Od słowa do słowa okazało się, że jest mamą właścicielki MagicTour, który organizował nam wlaśnie propozycję. Pani Mama nie czekała tylko dała nam prywatny numer córki - dzwonię. Spotkanie umówione na wieczór ;) 

Dla odmiany udajemy się do meksykańskiej knajpy, w której zamawiamy mięsko, no z wyjątkiem Piotrka, który wiadomo - wcina rybę ;). Po kolacji przychodzi Fanny z MagicTour z obstawą. Zaczynamy negocjacje... Trwało to dobrze ponad godzinę. Mamy to! Dwa dni w Sierra Nevada na zupełnie nowym szlaku prowadzącym do wiosek Indian dwóch z czterech zamieszkujących te tereny plemion, Koghi i Arhuaco. Cena brawurowo wytargowana, zadowoleni i ciekawi co nas czeka wymieniamy z Fanny uścisk dłoni. 

Jeszcze zanim wybierzemy się na tour, chcemy odwiedzić jedno z naturalnych skarbów Kolumbii - Parque National Tayrona. Pakujemy wiec plecaki na kolejne dwa dni o idziemy zobaczyć nocne życie w St Marta. Salud! (Na zdrowie!)


Anusia

PS. Ponownie przepraszam za brak zdjęć - wytłumaczę się po powrocie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz