niedziela, 2 listopada 2014

Długa droga zawsze ma swój cel

Z racji tego  że na San Andres upał zelżał, możemy nadrobić zaległości piśmiennicze:



Z cyklu tipy podróżnicze:
Jeśli chcesz dostać jedzenie w samolocie jako pierwszy, zarezerwuj sobie przy kupowaniu biletu z dostępnych, najdziwniejsze co istnieje. My wybraliśmy hindu, koszerne i wegetariańskie. Przyszło faktycznie jako pierwsze. Jednak ceną za to jest dozgonną wdzięczność pani stewardessy, która przynosi ci paszę z najbardziej przyklejonym uśmiechem ever i tekstem "I brought your SPECIAL food".
Nie przekonał jej nawet turban na mojej głowie, powitanie "jelloł, dis is Raj, how can help you", czy obietnica ze rozliczę jej podatki. Chciałem tunaka odtańczyć, ale kapitan nie chcial puścić muzy...


Dla waszej informacji hindu, koszerne i wegetariańskie niczym się od siebie nie różni, jest taka sama papką, którą odważni nazywają rybą, mi się jednak wydaje ze najbliższe powiązanie z rybą, to fakt ze kucharz oglądał kiedyś "Gdzie jest Nemo".
 
Pierwsze wrażenia z Bogoty:
  • Ruch uliczny jest olbrzymi. Naliczyliśmy po 6 pasów w jedną stronę. A i tak wszyscy poruszają się bardzo powoli.
  • Na każdym kroku jest mnóstwo policji. Sprawia to, ze mimo wszystko czujesz się bezpieczniejszy.
  • Jeśli jest czegoś więcej niż policji, to jest to salsa. Jest chyba obowiązkowa w konstytucji. Jedyna zagraniczną piosenka jaką do tej pory słyszeliśmy to Ai sei ti pego zremiksowana na cumbie.
  • Różnica wysokości (Bogota leży na wysokości 2600-3250 m n.p.m.) robi swoje. Każdą czynność powoduje, że czuje się jakbym przebiegł maraton (nigdy nie przebiegłem). Oddycha się z trudem. Nawet siedzenie męczy. Tubka pasty do zębów przez różnice ciśnień tak się napompowała ze po otwarciu pasta sama wylatywała, a mi tak leciała pasta z paszczy, jakbym miał wściekliznę

Jedzenie:
  • jedliśmy patacony czyli zmiażdżona masa z platanów (zielonych bananów), ugnieciona w formie placka z nadzieniem jak do zapiekanki. Dobre chociaż sam placek raczej bez smaku.
  • Maciej wtrząchnął empanadas z mięsem i sosem glacamole, które pan uliczny sprzedawca powiedział, ze nie są bardzo pica. Są. Boję się poranka.

Halloween
Tak sie akurat zlozylo ze pierwszy dzien naszego pobytu w Kolumbii przypadl na Halloween. Chodząc po ulicach Bogoty i widząc WSZYSTKICH przebranych przechodniów (nawet policjanci mieli pomalowane twarze), zaczęliśmy się zastanawiać, czy Halloween to nie jest przypadkiem narodowe święto kolumbijskie.

Nie wiedzieliśmy tylko czy ludzie się tak dziwnie na nas patrzą, bo jesteśmy gringo czy dlatego, że sie nie przebraliśmy.

Maciek



1 komentarz: